Ekonomia, Politechnika Świętokrzyska - opinia absolwenta studiów stacjonarnych

2

Jak wygląda nauka na pierwszym roku?

Bez tragedii, ale mimo wszystko 1 rok wspominam jako najbardziej męczący. To czas poznawania wykładowców, badania terenu na które wykłady warto chodzić itp. To także rok analizy matematycznej, z którą wiele osób ma problem.

Jak oceniasz możliwości rozwoju jakie daje uczelnia i/lub wybrany przez Ciebie kierunek?

Próbuje się sprawiać wrażenie dobrej uczelni z dobrą kadrą i dobrym nauczaniem. Niestety – jakieś 3/4 spotkań, na które wysyła się studentów i organizowanych konferencji to czcza paplanina, która nie jest w żaden sposób dla studentów pomocna. Absurdem jest także zapraszanie studentów ekonomii na prezentacje, na których opowiada się o... kablach (chyba nie ten wydział...).
Jak ktoś chce się rozwijać to może jednak brać udział w konkursach np. banrisk.

Jaka atmosfera panuje na uczelni?

Większość wykładowców jest po prostu leniwa i robi zajęcia na odwal się, ale zdarzają się też rodzynki balansujące na granicy choroby psychicznej znane wszystkim studentom wydziału ZIMK (np. osoba uprzedzona do jednej płci czy też osoba trzymająca studentów do 22 na zaliczeniach z powodu braku zdolności do sprawnej organizacji tychże zaliczeń). Władze wydziału kompletnie ignorują studentów i wszelkie problemy z wykładowcami trzeba rozwiązywać na własną rękę – przykładem choćby sytuacja pt. „nie zwrócę prowadzącemu zajęcia uwagi bo jest wyższy stopniem naukowym”. Nie mają także znaczenia wypełniane co roku ankiety – stara kadra „wariatów” i tak dalej okupuje te same stołki pomimo licznych i regularnych protestów rzesz studentów.
Kolejny problem – treści kształcenia. Poza paroma ogólnymi pojęciami z zakresu makroekonomii przez 5 lat nie wynosi się z tych studiów praktycznie nic. W żaden sposób nie przygotowują one do jakiegokolwiek zawodu, są jedynie zbieraniną losowych niezwiązanych przedmiotów. Wykłady są nudne, zawierają liczne błędy merytoryczne czy językowe. Więcej można czasem było wynieść z 10 minutowego filmu edukacyjnego na yt niż 90 minutowego wykładu „profesora”. Sprawy nie ułatwiało także, że część z nich pochodziła z rosji/ukrainy więc czasem trudno było zrozumieć co mówią – najbardziej zabawne było to na egzaminach, gdy studenci nie rozumieli dyktowanego łamaną polszczyzną pytania. Pominę już tutaj całkowicie absurdalne formy zaliczenia niektórych przedmiotów np. porównanie ofert wakacyjnych biur podróży...
Wyścig szczurów z każdym kolejnym rokiem jest coraz większy, bo osoby które uważają się za zdolne mają pretensje do wszystkich gdy nie dostaną wymarzonej piąteczki. Są jednak studenci ze zdrowym podejściem więc nie ma problemu znaleźć normalnych znajomych.

Własne uwagi, spostrzeżenia, wskazówki

Z perspektywy czasu żałuję, że tak przykładałam się do zajęć, notowałam co się dało na wykładach i przodowałam w swoich grupach projektowych pod względem czasu na te projekty poświęconego – okazuje się bowiem, że albo „czy się stoi czy się leży 5 się należy” albo „oceny są losowe, czyja kartka upadła na biurko ten zdał”. Zamiast tego trzeba było jechać po linii najmniejszego oporu, byle zgarnąć 3 i dostać papier, a zamiast tego poszukać jakiejś pracy, żeby nabyć jakiekolwiek doświadczenie. Same studia nie są jednak żadnym prestiżem, bo po ich ukończeniu 3 miesiące bezrobocia to minimum. No chyba, że ktoś chce pracować w mcdonalds.
Zawsze powtarzano mi, że studia będą szkołą życia. I były. Ale chyba nie o to chodziło. Nauczyłam się bowiem, że starania jednostki nie mają znaczenia, wszelki indywidualizm jest wadą, bo nie pasuje do schematu ocen, a liczba stron i kropka w podpisie pod wykresem są ważniejsze od treści merytorycznej czy formatowania całej pracy. Nauczyłam się lenistwa i bylejakości – nie warto się bowiem starać skoro prowadzący i tak się do czegoś przyczepi albo odwrotnie – wszystkim da te same oceny niezależnie od tego czy umieją się w ogóle wysłowić po polsku i napisać 1 zdanie bez błędu. Najlepsze oceny miały nie te osoby, które najwięcej wiedzą, lecz te, które robiły najwięcej szumu wokół siebie i były największymi lizusami – nauczyłam się więc również niesprawiedliwości. Innymi słowy uczelnia nauczyła mnie realiów polskiej „nauki” i dodała kilkanaście punktów do mojego zgorzknienia.
Jeżeli ktoś koniecznie chce mieć papier to polecam nie przejmować się uczelnią i wykładowcami, robić wszystko na minimum, bo potem i tak skończycie z 4 albo 4.5. Zamiast tego zajmijcie się własnym rozwojem, uczeniem się tego co was interesuje na własną rękę i pracą na 3 roku.
Jeżeli chodzi o poziom trudności, to problematyczne mogą być przedmioty matematyczne. Reszta „zdaje się sama”.
Jeżeli chodzi o wybór PŚ w porównaniu do innych uczelni nie umiem się wypowiedzieć, bo nie mam porównania. Nie wiem czy gdzieś indziej będzie lepiej, czy też wszystkie uczelnie są tak absurdalne.
Na koniec dodam, że wypowiadam się tylko o ekonomii. Być może inne, techniczne wydziały radzą sobie lepiej, ale patrząc po liczbie publikacji postów o gotowce na fb boję się o tych inż..