Kierunek lekarski, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie - opinia studenta IV roku studiów stacjonarnych
Jak wygląda nauka na pierwszym roku?
Za moich czasów, czyli kiedy KA była pod kierownictwem Profesora G., anatomia to była istna masakra. Nieprzyjemna atmosfera, niepotrzebnie budowane dodatkowe napięcie i stres (którego i tak jest dużo ze względu na ilość nauki), widoczna satysfakcja z uwalania studentów przyczyniła się do tego, że zdecydowanie bym odradziła takie doświadczenia. Niektórzy asystenci bardzo pomocni, a niektórzy chyba losowo wybrani, bo akurat zabrakło pracowników, nie potrafili odpowiadać na proste pytania, w połowie zajęć znikali, niczego nie potrafili wytłumaczyć, tylko grzali stołek i zgarniali pieniądze, przez co zajęcia szły do kosza, bo człowiek i tak musiał sam w rozpaczy się domyślać, czy szpilka na preparacie to to, co mu się wydaje, że widzi w atlasie. Kolokwia jak na innych uczelniach, próg 70%, wejściówki 2 razy w tygodniu z materiału obejmującego ok.100-150 stron. Egzamin wówczas był podzielony na trzy etapy – szpilki, kto je zdał szedł na teorie, a następnie na egzamin ustny (który miał chyba na celu tylko studentów upokorzyć, bo teksty w stylu ,,małpa ma więcej IQ od państwa wszystkich razem wziętych” to była norma, co swoją drogą chyba osobie z tytułem Profesor w ogóle nie przystoi). Kto nie zdał szpilek w 1 terminie, miał poprawkę we wrześniu, wówczas po jej zdaniu nie było już teorii, tylko od razu ustny u Profesora. Od 2025 roku KA i Katedrę Histologii i Embriologii przejął ktoś inny i z tego, co się orientuję, wygląda to teraz lepiej, ale ręki sobie uciąć nie dam. Nigdy w życiu nie wróciłabym na 1 rok, nikt mnie tak chyba nie poniżył i nie zniszczył, jak właśnie anatomia. Poza tym pierwszy rok jest wypchany tak zwanymi dupogodzinami. 40 godzin fakultetów, oczywiście obowiązkowych, po to, żeby spędzać na uczelni 13h dziennie, wracać do domu, by wkuwać na pamięć setki podręczników, chodzić jak zombie i zniszczyć sobie zdrowie. Są zdolniejsi i mniej zdolni, trzeba się uzbroić w cierpliwość i przyzwyczaić się, że będą was traktowali gorzej niż odpadki. 2 rok nie lepszy, Katedra Fizjologii też jest owiana opinią ,,kosy”, z resztą bardzo słusznie. Studenci w ramach kolokwiów mają pisać wypracowania z Konturka, prezentacji i 3 innych podręczników, mając +\- 1,5 na zapełnienie przynajmniej strony A4 na jedno pytanie (a za moich czasów było ich 5) – czy ktoś zdawał, czy nie zdawał, to było czasami widzimisię sprawdzających (a warto dodać, że na wyniki potrafiliśmy czekać ponad miesiąc, prace pojedynczych osób były gubione i z nieswojej winy musieli podchodzić do kolokwium po raz kolejny). Egzamin podobnie, cholernie mało czasu na cholernie dużo zagadnień, 10 pytań, również na każde trzeba odpowiedzieć wypracowaniem. Na plus fakt, że Katedra udostępnia bazę pytań, ale ich jest ponad 160 i nawet, jak człowiek wyryje się ich na pamięć, to potrafią sobie ubzdurać, że czegoś zabrakło. Średnio 20 osób nie zdaje tego przedmiotu i musi powtarzać rok (oczywiście za opłatą). 3 rok, jak wiadomo, farmakologia, tutaj do asystentów nie można się przyczepić, kierowniczka katedry jest przemiła i prostudencka, największym problemem jest Profesor – nie prowadzi zajęć, a pytania na egzaminie to w 80% farmakodynamika i farmakokinetyka. Zdawalność ustalana wedle Jego widzimisię, czasami nie zdawały osoby, które miały więcej punktów niż 3/4 studentów, która zdała. Poprawa ustna przeprowadzana bez zasad i jasnych ustaleń, chyba kto się nie spodobał, ten wypadał. Plan zajęć nienajlepszy, Olsztyn przyjmuje za dużo osób względem tego, ilu jest ich w stanie pomieścić, co skutkuje tym, że do ostatniego dnia semestru są zajęcia do 20, a potem z bomby zaczyna się sesja. Na pochwałę zasługuje na pewno Katedra Chorób Wewnętrznych z wybitnym Profesorem Nefrologii na czele, Katedra Dermatologii i Wenerologii oraz Katedra Patofizjologii – oczywiście do wszystkiego da się przyczepić, ale póki co to właśnie tam wiedza była przekazywana w najbardziej merytoryczny sposób i nie czułam, że marnuje czas podpierając ściany. Inne przedmioty oczywiście także na dobrym poziomie, kilka absurdów pominęłam, bo nie sposób je wszystkie zmieścić. Jak każda uczelnia, ma swoje plusy, minusy i patologie. Są prowadzący, którzy czerpią niewysłowioną satysfakcję z robienia nam pod górkę, a są i tacy, którym naprawdę należy się order dydaktyczny, bo spełniają się w tej roli i sprawiają, że jakoś jeszcze człowiek ma siłę dalej w te studia brnąć. Część zajęć prowadzonych jest bez pomysłu, w jednym semestrze musieliśmy zrobić (każdy oddzielnie) po 20 prezentacji, chyba by wyręczyć prowadzącego, przez brak czasu większość z nich jest robiona ,,byleby była’’ i nikt nie ma czasu się do tego przyłożyć, mimo że byśmy chcieli. Do ilości i specyfiki nauki w liceum nie ma tu porównania. Nikt nie będzie nad wami stał i was pilnował, nikogo nie będzie obchodziło, że macie cięższy okres w życiu, depresję, przeżywacie odejście kogoś bliskiego czy jesteście w ciąży. Jak nie zdacie, to nie zdacie, uczelnia tylko na tym zarobi. Jak zemdlejecie na zajęciach, to jest to standard, nikt was nie poklepie po plecach. Największym wyzwaniem tego kierunku jest nie zatracenie człowieczeństwa.
Jak oceniasz możliwości rozwoju jakie daje uczelnia i/lub wybrany przez Ciebie kierunek?
Poziom zajęć – jak wyżej, raz lepiej, raz gorzej, są kliniki typu ,,złoto”, a są też takie, które opierają się na podpieraniu ścian szpitala (jak to mawia klasyk, gdyby nie studenci, to budynek by się zawalił, jesteśmy lepsi niż żelbeton). Poziom zorganizowania uczelni to dno. Wiele Katedr ma nieaktualne informacje na stronach, plan zajęć jest przysyłany z błędami, kolizjami i ma milion aktualizacji w ciągu pierwszych dwóch tygodni semestru. Wyręczają w tym oczywiście studenci, którzy mają w obowiązku kolizję zgłaszać, a przy okazji rzecz jasna zostało teraz zlecone, że to również oni mają studiować strony katedr i zrobić listę rzeczy, których brakuje XD (bo przecież po co ma to robić ktoś, komu za to płacą). Sekretariaty Katedr mówią jedno, planiści drugie, a asystenci w katedrach trzecie. Odrabianie zajęć graniczy z cudem, bo plan jest wypchany po brzegi i fizycznie nie ma kiedy (dlatego studenci jeżdżą na zajęcia z 40-stopniową gorączką). Jest gadanie, że ,,niech państwo chorzy nie przychodzą’’, ale w praktyce jest to niemożliwe. Patologia absolutna jest to, że zdarza się, że prowadzący na złość nam nie udostępniają materiałów z zajęć, ograniczają przepływ informacji i twierdzą, że to my się nie umiemy między sobą dogadać. Czasami nie przychodzą na wykłady, a znalezienie terminu odrabiania zajęć jest oczywiście w Naszym interesie, bo niestety, kwadrans studencki nas absolutnie nie dotyczy. Stoicie godzinę pod salą i czekacie na prowadzącego? Ups, on zapomniał albo miał coś ważniejszego na głowie, ale milion terminów jakie proponujecie mu nie pasuje, ale spokojnie, już nie jesteśmy na poziomie odpadków, weszliśmy na poziom śmietnika. Panie w Dziekanacie przemiłe, bezproblemowe, pomocne, co akurat odróżnia je od wszystkich innych legendarnych Pań z Dziekanatu - cały WL kocha je całym sercem. Na uczelni prężnie działa IFMSA, ale do takich organizacji trzeba podchodzić z dystansem, bo można to przyrównać do sekty, korpo, jak zwał, tak zwał. Ludzie, którzy to dźwigają, nie mają czasu na naukę i w konsekwencji albo idzie im średnio, albo fatalnie jeśli chodzi o wyniki w nauce, trzeba więc umieć odnaleźć równowagę. Uczelnia oferuje wyjazdy z programu Erasmus, ale destynacji do wyboru jest niewiele, miejmy nadzieje, że po zmianie koordynatora się to zmieni. Samorząd studencki także funkcjonuje, można pomagać przy organizowaniu imprez wydziałowych, wydarzeń kortowiadowych, dniach otwartych. Mamy też Koła Naukowe, jedne działają lepiej, inne gorzej, ale jeśli wykaże się zainteresowanie, to każdy znajdzie coś dla siebie.
Jaka atmosfera panuje na uczelni?
O wykładowcach i asystentach już mówiłam. Moim zdaniem wyścigu szczurów nie ma, a przynajmniej na moim roku. Relacje są świetne, ale to też zależy od ludzi, na których się trafi. Z moich obserwacji wynika, że ze względu na kameralność roku (do 120 osób), można znać wszystkich z imienia i z każdym wymienić miłe słowo. Przekazywane są informacje od prowadzących, nikt nie chowa ich dla siebie, ludzie dogadują się z robieniem skryptów czy notatek, wychodzą na piwko, imprezki etc. Szkoda tylko, że w Olsztynie po prostu mało się dzieje, myślę że lepsze warunki do integracji poskutkowałyby jeszcze lepszymi relacjami, ale ja nie narzekam i poznałam tu naprawdę świetnych ludzi (z wyjątkami, ale to jak wszędzie)
Jak jest z mieszkaniem?
Ceny różne, za akademik z tego co się orientuję, to wzrosły, ale jest to w przedziale 450-1000 zł za pokój. Ceny mieszkań wahają się od 800-2000 zależnie od lokalizacji, metrażu, warunków, ilości współlokatorów. Ceny są sztucznie zawyżane przez fakt, że wiele osób spoza Olsztyna kupuje tu mieszkania urlopowe, ale nie jest najgorzej i da się coś znaleźć.
Życie w mieście
Komunikacja miejska jakoś działa, nie jest to poziom taki, jak w Warszawie, ale nawet jak zwieje autobus, to da się na zajęcia dobiec w razie potrzeby. Minusem jest fakt, że wprowadzony ponoć dla studentów tramwaj nr 3 jeździ co pół godziny, TYLKO W TYGODNIU i TYLKO do 18 (jakby po tych godzinach studenci zajęć nie mieli). Polecam mieć auto, jest dużo wygodniej, zwłaszcza przy dojazdach do miejsc w stylu Żołnierska
Własne uwagi, spostrzeżenia, wskazówki
Zastanowicie się 10 razy zanim wybierzecie UWM, nie wiem jak jest na innych uczelniach, ale szczerze mówiąc po 4 latach bujania się ze wszystkimi absurdami człowiek ma po prostu dość, jest się wymęczonym brakiem empatii, ciągłym przekładaniem zajęć i brakiem organizacji. Są profesorowie i wykładowcy, którzy dźwigają na plecach poziom tej uczelni, a są tacy, którzy moim prywatnym zdaniem powinni mieć zakaz zbliżania się do studentów. Gdyby nie fakt, że naprawdę poznałam tu ludzi, których uwielbiam, cenię i liczę, że będą to przyjaźnie na całe życie, przeniosłabym się gdzieś indziej z nadzieją, że będzie lepiej. Trzeba załączyć niekiedy tryb przetrwania i cisnąć, powtarzając sobie, że wyśpicie się w trumnie. Pamiętajcie, że lekarski jest trudny i czasem nie chodzi nawet o ilość nauki, a właśnie o te absurdy, o presję, o setki godzin spędzanych na zajęciach, z których nic się nie wynosi, poza strachem przed przyszłymi konfrontacjami z prokuratorem (gadka o tym, jak ważna jest dokumentacja i jak bardzo można sobie zepsuć życie nie dopisaniem jednego zdania jest na porządku dziennym, i choć prawdziwe, to po prostu smutne). Sama szłam na te studia z ogromną pasją i chęciami, nie widzę siebie nigdzie indziej i choć poprzednie lata to był koszmar, poszłabym kolejny raz, bo nie wyobrażam sobie robić niczego innego. Ale teraz z chęciami jest różnie, po niektórych zajęciach motywacja wraca, po niektórych jest załamanie, że tego wszystkiego nie da się ogarnąć, a jutro znowu 8-20 będę dobijać swój kręgosłup siedząc i słuchając seminariozy. Ale jak to mówią, coco jambo i do przodu.